| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Ta jedna słynna sytuacja drastycznie zmieniła mój los. To był punkt zwrotny w mojej karierze – specjalnie dla TVPSPORT.PL mówi Sebastian Jarzębak, były wieloletni sędzia Ekstraklasy.
Rafał Rostkowski: – Sebastian, kiedy było ci najtrudniej, najciężej, które chwile były dla ciebie najgorsze w twojej karierze sędziowskiej?
Sebastian Jarzębak: – Gdy czułem, że jedna sytuacja z meczu, w którym nie byłem sędzią głównym, może mieć wpływ na moją, że tak powiem, karierę w roli sędziego głównego.
– Mówisz o akcji z 13 kwietnia 2013 roku z meczu, w którym byłeś sędzią bramkowym?
– Tak.
– To bardzo pamiętne, wręcz słynne zdarzenie… Czy możesz opowiedzieć o nim sam?
– Sytuacja z meczu Wisła Kraków – Legia Warszawa nie miała wiele wspólnego z moją pracą w roli arbitra głównego, ale sprawiła, że to był punkt zwrotny. Niestety, w sensie negatywnym. Oficjalnie byłem w tym meczu dodatkowym sędzią asystentem, ale to, co się stało, źle wpłynęło na moje dalsze losy w Ekstraklasie. To właśnie ta wpadka sprawiła, że dużo się zmieniło.
Czytaj też: Lecą sędziowskie głowy po meczu Wisły z Legią
– To, że byłeś w tym meczu tak zwanym sędzią bramkowym, i to, że gra nie została przerwana wtedy, kiedy piłka była poza boiskiem, to wpłynęło negatywnie na twoją karierę w roli sędziego głównego, czyli specjalizacji, na której najbardziej ci zależało?
– Dokładnie, dokładnie tak. To był punkt zwrotny w mojej, powiedzmy, karierze czy przygodzie z sędziowaniem. Po tej sytuacji zacząłem czuć, że poparcie dla mojej osoby i ocena mojego sędziowania drastycznie się zmienia.
– Do tej sytuacji jeszcze wrócimy. Ostatnio rzuciłeś się w oczy z powodu akcji podczas turnieju w katowickim Spodku. Jak to było z Lukasem Podolskim?
– To była druga edycja tego turnieju wznowionego po głośnych zadymach sprzed kilkunastu lat. Chwała i gratulacje dla Grzegorza Górskiego, który podjął się organizacji i moim zdaniem zrobił to znakomicie. Idea była taka, żeby dobrze się bawić. Oczywiście pograć w piłkę, dać radość kibicom i rodzinom, które tam przyszły. Było mnóstwo dzieci, zorganizowane grupy kibiców, wszystko odbywało się w fajnej atmosferze i zgodnie z zasadami fair play. Wszyscy spodziewali się normalnych widowisk, sportowej rywalizacji, i tak też było.
Czytaj też: Lukas Podolski przesadził. Brutalny faul mistrza świata w turnieju halowym [WIDEO]
Sytuacja z Lukasem Podolskim – kontynuuje Sebastian Jarzębak – wydarzyła się w przedostatnim, bodajże trzynastym meczu. Do tego momentu w całym turnieju zagwizdaliśmy, jak to się mówi, trzy faule na krzyż. Nie było żadnych kartek, wszyscy byli cali i zdrowi. To stało się nagle, nikt nie był przygotowany na takie zachowanie Lukasa Podolskiego. To wszystkich zaskoczyło. To prawda, że moja reakcja była niewystarczająca, ale początkowo, na boisku i blisko wokół boiska, nikt tego tak nie odczuł. Nikt nie miał pretensji, że nie pokazałem czerwonej kartki. Dopiero jak ta sytuacja została pokazana w mediach, zwłaszcza to ujęcie z kamery, która sfilmowała faul z drugiej strony, zza bandy za bramką, to okazało się, że to był bardzo brzydki faul.
Zawsze nas uczą, żeby spodziewać się niespodziewanego, a w tej sytuacji w takim turnieju to było naprawdę bardzo niespodziewane.
– Czy większy wpływ na to, że pokazałeś Podolskiemu tylko żółtą kartkę, miało to, że źle oceniłeś ten faul, czy większy wpływ miało to, że to był turniej towarzyski, nieoficjalny, w nietypowym formacie: w hali i na boisku z bandami?
– Myślę, że jedno i drugie, że to się zbiegło. Nie chcę się tłumaczyć, ale skoro już o tym rozmawiamy, to z mojej strony było widać tę sytuację gorzej niż od strony kamery, która była po przeciwległej stronie. Gdyby kamera pokazała ten faul z mojej strony, byłoby widać tylko tyle, że raczej nikt nie mówiłby o czerwonej kartce w tej sytuacji. Zza bandy było natomiast widać, że Podolski trafił i "zagarnął" nogę sfaulowanego przeciwnika. Sędziowałeś kiedyś na takim boisku z bandami?
– Chyba nie. Jeśli tak, to bardzo dawno temu.
– Różnica jest duża. Na dużym boisku jest przestrzeń. Sędzia może znaleźć optymalne miejsce do obserwacji zdarzenia, może złapać lepszą perspektywę, natomiast w tym turnieju nie było takiej możliwości. Na małym boisku otaczały nas bandy, które uniemożliwiały zejście bardziej na zewnątrz. Z drugiej strony: nie mogliśmy poruszać się środkiem boiska, żeby nie przeszkadzać piłkarzom.
– Wielu kibiców nie zdaje sobie sprawy, że aby coś dostrzec, trzeba mieć przede wszystkim odpowiedni kąt do obserwacji zdarzenia. Przy dobrym wzroku odległość, z jakiej sędzia obserwuje sytuację, ma znaczenie drugorzędne.
– Nie było wyboru, byłem skazany tylko na to jedno miejsce, na ten jeden punkt widzenia. Stąd widziałem, ale niestety nie wszystko. Zupełnie nie czuliśmy, że to był faul na czerwoną kartkę. Tu potrzebne było spojrzenie z innej strony lub powtórka z kamery ustawionej za bandą.
– Czyli interweniowałbyś, gdybyś był sędzią VAR?
– Absolutnie, oczywiście. Bez dwóch zdań, to był faul ewidentnie na czerwoną kartkę. Myślę, że żaden sędzia wideo nie miałby wątpliwości co do tego, że po takim faulu należy zawołać sędziego i skłonić go do obejrzenia powtórki na monitorze.
– To zamknijmy tę sytuację, ale muszę jeszcze zapytać, bo to kibiców też bardzo interesuje: czy sędziowie boją się Lukasa Podolskiego i dlatego ostatnio, abstrahując już od tej sytuacji, niektóre przewinienia uchodzą mu płazem, a inne karane są zbyt łagodnie?
– Słyszałem takie pogłoski, również po tym zdarzeniu w Spodku. Owszem, Lukas Podolski to znana postać, ale bać się go?… Prawda jest taka, że niektóre zdarzenia są przez media eksponowane bardziej, a inne mniej. Podolski wzbudza większe zainteresowanie niż wielu innych piłkarzy, to też raczej oczywiste. Myślę, że to są po prostu zwykłe ludzkie błędy, nic więcej. Wiem, że każdemu innemu zawodnikowi w tej konkretnej sytuacji też pokazałbym tylko żółtą kartkę, bo taki miałem kąt obserwacji, bo tak ten faul widziałem, bo nie widziałem wszystkich szczegółów, a nie dlatego, że faulującym był Lukas Podolski.
– To już cała seria błędów, których beneficjentem jest piłkarz wybitny, słynny, wpływowy, wpływowy również poza boiskiem. Trudno się dziwić, że jest to komentowane negatywnie i określane jako dowód strachu sędziów.
– Błąd jest błędem, ale – przynajmniej według mnie – tu nie ma żadnej głębszej przyczyny, żadnych podtekstów. Prawda jest też taka – Rafał, chyba przyznasz mi rację – że gdyby ten faul popełnił każdy inny zawodnik, to nie byłoby takiej afery. Mało kto zobaczyłby powtórkę tej sytuacji. Ale to był akurat Podolski, były mistrz świata, słynny piłkarz, który niedawno nawywijał. Znowu zdarzył mu się brzydki faul, więc media znowu to nagłośniły. Trudno się dziwić, taka jest rola mediów.
– W ubiegłym roku skończyłeś 50 lat. Zgodnie z limitami wiekowymi dla sędziów poszczególnych grup, ustalonymi przez PZPN na wniosek Kolegium Sędziów, w grudniu musiałeś zakończyć karierę. Jak się czujesz jako były sędzia ekstraklasy?
– Nie czuję tego, że to już rzeczywiście się skończyło. Na co dzień nic się u mnie nie zmieniło. Normalnie chodzę na treningi, staram się realizować program przysyłany przez Grzegorza Krzoska, żeby cały czas być w formie. Zmianę sytuacji odczułem dopiero wtedy, gdy sędziowie polecieli na zgrupowanie do Turcji, a ja zostałem w domu. Wtedy parę razy przemknęło mi przez głowę, że oni są tam, a ja tu, bo coś w moim życiu się skończyło. Przyzwyczaiłem się, że do rundy wiosennej przygotowywałem się w znacznie lepszych warunkach. Dotychczas miałem przyjemność być na wszystkich zgrupowaniach polskich sędziów w Turcji.
– Czy pamiętasz, na ilu?
– Na 13, ale musiałbym to sprawdzić. Na pewno byłem na wszystkich. Nie poleciałem tylko na obóz w chorwackim mieście Umag, bo tam została powołana mniejsza grupa sędziów. Tegoroczne zgrupowanie w Turcji było pierwszym beze mnie.
– Być może żaden sędzia z Polski nie był na aż tylu zgrupowaniach w Turcji.
– Myślę, że na pewno. Nawet sędziowie, którzy mają podobnie długi staż jak ja, na przykład Szymon Marciniak, na niektórych zgrupowaniach byli nieobecni. Czasem dlatego, że w podobnym okresie odbywał się kurs UEFA, na który byli zaproszeni, a czasem dlatego, że byli wyznaczeni na jakiś mecz zagraniczny albo z innych powodów nie mogli przylecieć do Turcji. Nie byłem sędzią międzynarodowym, więc co roku z przyjemnością leciałem do Turcji. Ale tureckiego się nie nauczyłem.
– Mało kto wie, jak sędziowie przygotowują się do sezonu, jak przebiegają takie zgrupowania w Turcji.
– Ty akurat to wiesz, bo też wiele razy byłeś tam na zgrupowaniach.
– Ale to wywiad z tobą, ty jesteś "tureckim" rekordzistą, więc powiedz, proszę, co takie zgrupowania dają sędziom.
– Korzyści jest mnóstwo. Wiemy, jak w styczniu jest w Polsce. Pogoda to jedno, do tego dochodzi to, że ogromna większość drużyn ligowych też lata do ciepłych krajów, więc przed rundą wiosenną trudno w Polsce o mecze sparingowe z udziałem dwóch drużyn na poziomie choćby zbliżonym do ligowego. W Turcji meczów sparingowych odbywa się mnóstwo. Co roku Polacy sędziują tam po kilkadziesiąt dobrych albo bardzo dobrych meczów. Sam miałem okazję sędziować na przykład drużynie słoweńskiego Mariboru, czyli klubu z doświadczeniem w Lidze Mistrzów. Dla sędziów międzynarodowych i ekstraklasowych to świetna forma przygotowań do sezonu, a dla sędziów z niższych lig to możliwość zebrania doświadczenia w meczach z udziałem lepszych drużyn niż te, którym sędziują w Polsce. To znakomita forma przygotowań do sędziowania meczów wyższej ligi, do awansu… Oprócz meczów codziennie odbywają się szkolenia teoretyczne, z reguły prowadzone przez zagranicznego instruktora FIFA, oraz treningi biegowe, również na boiskach trawiastych. Pracujemy intensywnie, ale warunki w hotelach są takie, że łatwo i szybko możemy regenerować siły.
– Zanim polscy sędziowie zaczęli latać na zgrupowania do Turcji, najwięcej poważnych czy wręcz skandalicznych błędów popełniali na początku rundy wiosennej, czyli po około dwóch miesiącach przerwy zimowej. Pół żartem, pół serio: teraz błędy sędziów rozkładają się bardziej równomiernie, na cały sezon.
– Ale takie błędy, jak wtedy, już się nie zdarzają, a podobne zdarzają znacznie rzadziej. Dzięki sędziowaniu sparingów w Turcji, w pierwszej kolejce wiosennej sędziowie są w formie nie gorszej niż piłkarze.
– Trudniejsze pytanie: jak się czujesz jako sędzia znany również z memów? Czy wiesz, co mam na myśli?
– Jasne, wiem. Niestety, taka jest kolej rzeczy. Bardzo długo sędziowałem na szczeblu centralnym. Bardzo długo także wtedy, gdy jeszcze niestety nie było systemu VAR. Najbardziej spektakularne sytuacje, które wpłynęły na moją – tak to nazwijmy – popularność, taką niekoniecznie właściwą, w dzisiejszych czasach nie miałyby prawa się zdarzyć. Gdyby takie błędy się zdarzyły, szybko zostałyby skorygowane przez VAR i byłaby cisza. Później nikt by do nich nie wracał. Byłbym po prostu jednym z wielu sędziów, którym pomógł VAR. Memów ze mną by nie było.
– A twoi najbliżsi, rodzina?
– Najtrudniejsze było wytłumaczyć to mojemu synowi, kiedy już zaczął interesować się piłką i śledzić mnie w mediach. Nieźle się nagimnastykowałem, żeby mu to wytłumaczyć i zachować twarz.
– Czasem te stare memy są przypominane…
– Bo nie ma nowych podobnych memów. Nie ma, bo jest VAR, który pomaga sędziom w najtrudniejszych i najważniejszych sytuacjach.
– Jak ci się z tymi memami żyło, sędziowało?
– Cóż, trzeba było z tym funkcjonować, nie poddawać się, dalej robić swoje. Nabrałem do tego dystansu. I jak to mówią: „rozpoznawalność wzrosła”.
– Oprócz sytuacji z wyjściem piłki za linię bramkową w meczu Wisła Kraków – Legia Warszawa, kiedy byłeś sędzią bramkowym, o której jeszcze sytuacji myślisz w kontekście memów?
– To była też ta słynna 80. minuta i przedwczesne zakończenie meczu z powodu zegarka…
– Przeanalizujmy obie sytuacje. Najpierw tę w Krakowie. W kadrze, który w różnych memach był różnie podpisywany, widać ciebie stojącego poza boiskiem, za linią bramkową, i Artura Jędrzejczyka wybijającego piłkę już wyraźnie za linią. Jak wspominasz tę sytuację?
– To był mój drugi mecz w roli sędziego bramkowego. Sam wiesz, na naszych boiskach tak naprawdę to był eksperyment. Uważam, że nie mieliśmy jeszcze wtedy odpowiednich narzędzi do tego, żeby nauczyć się prawidłowo wykonywać pracę sędziego bramkowego. No i w tym moim drugim meczu piłka opuściła boisko, czyli zdarzyła się sytuacja, w jakiej – we współczesnym "Protokole VAR" – wstrzymujemy się z przerwaniem gry, pozwalamy dokończyć akcję i ewentualnie strzelić gola. Dopiero wtedy przekazujemy sędziemu głównemu decyzję dotyczącą tej sytuacji, dopiero wtedy VAR to ewentualnie weryfikuje.
– Ale wtedy systemu VAR nie było…
– Wszystko odbywało się na zasadzie eksperymentu. Widząc, że Artur Jędrzejczyk biegnie w moim kierunku i wślizgiem próbuje zagrać piłkę, zgodnie z naturalnym ludzkim odruchem odskoczyłem do tyłu. To było instynktowne, ale właśnie przez to straciłem odpowiednią perspektywę do oceny sytuacji.
– Wyjaśnijmy to kibicom, którzy mogą nie wiedzieć, co to dokładnie oznacza w praktyce: wtedy straciłeś kąt widzenia pozwalający stwierdzić z absolutną pewnością, że piłka wyszła poza boisko. Zamiast tego mogłeś przypuszczać, że "piłka prawie na pewno musiała być już za linią", mogłeś być nawet o tym przekonany, ale z tej pozycji nie mogłeś mieć pewności. Mogłeś zgadywać, że piłka była za linią, i z łatwością byś zgadł. Tyle że sędzia nie może, nie powinien zgadywać, "strzelać", być "prawie pewnym". Aby przerwać akcję, szczególnie taką, musi mieć absolutną pewność.
– Tak, zawsze byliśmy tak szkoleni. W tej sytuacji to było tym bardziej istotne, że piłka w kluczowym momencie była w powietrzu, więc trudno było ocenić jej dokładne położenie względem linii bramkowej. Aby dostrzec zewnętrzną krawędź linii bramkowej z właściwej perspektywy, czyli aby mieć na oku właściwy punkt odniesienia do oceny pozycji piłki w powietrzu, musiałbym być na linii bramkowej lub przynajmniej bardzo blisko tej linii. Niestety byłem za daleko. Z drugiej strony: puszczenie gry w tamtej sytuacji, jak się okazało, zdecydowanie nie było bezpieczną decyzją… Padła bramka, która niestety została uznana. Do dzisiaj pamiętam atmosferę tamtych dni…
– Dlaczego do tego doszło?
– Zabrakło elementów wyszkolenia. Teraz wiem, że powinienem odskoczyć na bok, w kierunku chorągiewki rożnej, aby uniknąć zderzenia z Jędrzejczykiem, ale jednocześnie pozostać bardzo blisko linii bramkowej, żeby móc ocenić pozycję piłki z właściwej pozycji. Wiem to od dawna, od lat, ale wtedy tego nie wiedziałem. Albo inaczej: nie miałem wtedy odpowiedniego odruchu, nawyku… To był dopiero mój drugi mecz w życiu w takiej roli. Było tak: "w książce tego nie pisali", nie mieliśmy narzędzi, nie mieliśmy wiedzy, nawyków… To był eksperyment. Jak widać, był nieudany, i szybko został zakończony.
Czytaj też: Sędzia odwołał słuszny rzut karny przez sędziego bramkowego
– Wypowiadasz się bardzo dyplomatycznie, bo wciąż jesteś sędzią, ale warto tamte okoliczności wyjaśnić, bo to jest historia niezwykła. Sędziowie bramkowi do polskiej Ekstraklasy zostali wprowadzeni nagle: niemalże z dnia na dzień, już w trakcie rundy jesiennej, bez żadnych przygotowań, bez żadnych szkoleń, bez żadnych treningów praktycznych. Nie odbyło się ani jedno szkolenie dla sędziów, którzy mieli pracować jako bramkowi w Ekstraklasie. Zostaliście rzuceni na boiska nawet bez podstawowej informacji: jak się poruszać, jak się ustawiać...
– W "Przepisach gry" na temat pracy dodatkowych sędziów asystentów, czyli bramkowych, była zaledwie jedna strona. To była bomba z opóźnionym zapłonem.
– Nie wszędzie. Polska była jedynym krajem, który wycofał się z zatrudniania sędziów bramkowych w takich okolicznościach. W innych sędziowie bramkowi zostali wycofani dopiero wtedy, gdy pojawił się system VAR. W czasie Euro 2012 nawet najwybitniejsi sędziowie Europy pracę w roli sędziów bramkowych trenowali codziennie na boiskach warszawskich klubów Agrykola lub Drukarz. Trenowali ustawianie się względem akcji i piłki, a nie wiedzę, kiedy piłka jest poza boiskiem… Howard Webb ćwiczył razem z Markiem Clattenburgiem i Martinem Atkinsonem, a Nicola Rizzoli z Gianlucą Rocchim i Paolo Tagliavento. To samo dotyczyły wszystkich zespołów sędziowskich. A wy musieliście polegać na tym, co widzieliście i zapamiętaliście z meczów oglądanych w telewizji. Tak było?
– Cóż, dokładnie tak było. Ale to już historia. Odkąd jest VAR, takie sytuacje już się nie zdarzają. Cieszę się, że jest takie narzędzie, które pomaga sędziom w najtrudniejszych momentach.
– Znając zakulisowe okoliczności poprzedzające sytuację z Jędrzejczykiem w meczu Wisła – Legia, można cię usprawiedliwić lub przynajmniej ocenić znacznie łagodniej. Gorzej wygląda sprawa z zegarkiem. W 2010 roku mecz Ekstraklasy Korona Kielce – GKS Bełchatów zakończyłeś po 80 minutach zamiast przynajmniej 10 minut później. Jak to się stało? Zegarek się zepsuł?
– To był sport tester. Nasza federacja zaczęła się wtedy rozwijać pod względem sędziowskim i czołowi sędziowie dostali takie sport testery, żeby łatwiej im było przygotowywać się pod względem biegowym. To były nowości na rynku, teraz takie urządzenia są już powszechnie stosowane, nawet dziecko wie, jak się takie rzeczy obsługuje. W czasie meczu jeden z zawodników niechcący delikatnie mnie uderzył i najwyraźniej trącił ten sport tester w taki sposób, że coś przestawił. Myślałem, że wyświetla czas gry, a wyświetlał jakiś inny czas. To wprowadziło mnie w błąd i dlatego odgwizdałem zakończenie meczu za wcześnie. Do tego mieliśmy awarię systemu komunikacji radiowej, przez co ani sędzia asystent ani sędzia techniczny nie mogli mnie wyprowadzić z błędu. Nikt nie wiedział, że w moim zegarku coś się zmieniło. To wyszło dopiero wtedy, gdy wszyscy zdziwili się moim gwizdkiem. Jak zdarza się jakaś poważna katastrofa, to zwykle nie przez jedną usterkę, lecz przez splot złych okoliczności. W tym przypadku po czterdziestu kilku sekundach wznowiłem grę, więc tak naprawdę nic się nie stało, żadna drużyna nie była poszkodowana, choć z pewnością wolałbym tego uniknąć.
– W ubiegłym roku znowu podpadłeś kibicom Wisły Kraków. Zaczęli nawet przypominać stare memy… Tym razem krytykowali cię dlatego, że w meczu z Arką Gdynia zastosowałeś korzyść. Gdyby po niej Angel Rodado trafił do bramki, byłbyś chwalony, cieszyliby się, że nie odgwizdałeś faulu, lecz pozwoliłeś grać. Ale Rodado akurat tym razem nie trafił... Mieli pretensje, że powinieneś podyktować rzut wolny i pokazać czerwoną kartkę dla obrońcy Arki.
– Tak było. Uważam, że postąpiłem zgodnie z przepisami, aczkolwiek niekoniecznie zgodnie oczekiwaniami drużyny gospodarzy, stąd też taka była reakcja kibiców. To jest naturalne, mieli prawo wyrażać swoje emocje, tym bardziej, że zapamiętali mi sytuację z meczu Wisła – Legia, w którym moja praca w roli bramkowego z perspektywy kibiców wyglądała znacznie gorzej niż z perspektywy osób znających kulisy tamtego meczu. Jak nas widzą, tak nas oceniają, taka jest kolej rzeczy.
Czytaj też: PZPN potwierdza oficjalnie: sędzia Sebastian Jarzębak postąpił prawidłowo
– W Ekstraklasie zadebiutowałeś 2 maja 2009 roku w spotkaniu Arka – Śląsk (3:3), a ostatni mecz w tych rozgrywkach sędziowałeś 15 lat później: 7 grudnia 2024 Widzew Łódź – Stal Mielec (2:1). Ile w sumie sędziowałeś meczów w Ekstraklasie?
– 66.
– Między niektórymi były bardzo długie odstępy, nawet paroletnie. Czy oprócz sytuacji z meczu Wisła – Legia z 2013 roku coś jeszcze wpłynęło na tak niezwykły przebieg twojej kariery?
– Nie, chyba tylko to. To był główny powód, że na długie lata straciłem Ekstraklasę jako sędzia główny. Tak jak już powiedziałem wcześniej, prawie od razu czułem, że ta sytuacja w roli bramkowego może mi zaszkodzić, ale tak bardziej oficjalnie to wypłynęło dopiero po latach. Oczywiście miałem ambicje wrócić "na salony", czyli do Ekstraklasy, ale… – w tym momencie Sebastian Jarzębak na chwilę przerwał, głośno westchnął, po czym dokończył: – Ale jednak ciągnęło się za mną… Ciągnął się za mną ten "smród", tak to nazwijmy, związany z tamtą sytuacją z meczu Wisła – Legia. Mimo że w rankingach pierwszoligowych zajmowałem czołowe pozycje, nie byłem wyznaczany do sędziowania meczów Ekstraklasy. Taka była kolej rzeczy.
– Możesz przypomnieć, w jakich okolicznościach wróciłeś do Ekstraklasy?
– Sięgnięto po mnie, kiedy wybuchła pandemia COVID-19. Z tego powodu trzeba było powiększyć grono sędziów. Z racji doświadczenia, które już miałem, spełniałem warunki. Zostałem sędzią VAR i wróciłem do sędziowania na boiskach Ekstraklasy. Nie nazywam tego awansem. Nie zostałem oficjalnie awansowany, zawsze byłem członkiem grupy Top Amator. Po prostu od tego momentu znowu byłem wyznaczany do prowadzenia meczów Ekstraklasy.
– Wróciłeś po blisko sześciu latach, a siedem lat po pechowym zdarzeniu w meczu Wisła – Legia...
– Gdy wróciłem, miałem już swoje lata, prawie 46, ale byłem potrzebny. Myślę, że nie zawiodłem. To był dla mnie bardzo dobry czas w Ekstraklasie. Mentalnie byłem już na innym etapie. Byłem bardzo dobrze przygotowany, chyba pod każdym względem. Tak jak były sytuacje negatywne, które nie miały prawa się zdarzyć, tak równie szczerze przyznaję, że cieszę się z tamtego powrotu, bo... sprawdziłem się bardzo pozytywnie.
– Ale potem znowu zniknąłeś z Ekstraklasy: tym razem na dwa i pół roku. Nie sędziowałeś w niej od początku sezonu 2022/2023 aż do grudnia 2024, gdy prowadziłeś w Ekstraklasie mecz pożegnalny.
– Najwyraźniej inni po prostu byli w tym czasie lepsi ode mnie.
– Pamiętam wiele błędów wielu różnych sędziów, pamiętam ich błędy wypaczające przebieg lub wynik meczu, pamiętam błędy również spektakularne, ale nie pamiętam żadnego takiego błędu z meczu Ekstraklasy, w którym ty byłeś sędzią głównym. Czy mógłbyś sam przypomnieć swój największy błąd z gwizdkiem w tych rozgrywkach?
– W roli sędziego głównego… Hmm, była ta sytuacja z Podolskim w Spodku w czasie turnieju towarzyskiego na hali z bandami, ale w meczu Ekstraklasy jako sędzia główny chyba nie miałem żadnej spektakularnej pomyłki, która zmieniłaby losy meczu.
– Czyli przechodzimy do przyjemniejszych wspomnień. Które mecze Ekstraklasy wspominasz w swojej karierze najlepiej?
– Hmm, chyba derbowe. Bardzo dobrze wspominam mecz ŁKS-u z Widzewem i Widzewa z ŁKS-em już na nowy stadionie. Tam jest znakomita atmosfera dla piłki nożnej. To jest duże wyzwanie dla arbitra. To są ciężkie mecze, ale sędziowanie ich daje bardzo dużą satysfakcję. To jest prawdziwa nobilitacja, gdy otrzymuje się taki mecz do prowadzenia. Oczywiście również mecz Ruch Chorzów – Górnik Zabrze, tym bardziej, że też jestem ze Śląska, a tutaj dla większości kibiców nie ma ważniejszego meczu niż derby tych klubów. Cieszę się, że miałem przyjemność sędziować taki mecz jako główny. To było dla mnie bardzo duże wydarzenie. Ciekawostka: pochodzę z Chorzowa, ale od dawna już w nim nie mieszkam. Wiedziałem, że ten mecz będzie wyzwaniem, ale wiedziałem też, że będę w stanie mu podołać. I tak też się stało.
– A z meczów innych niż derby, które były dla ciebie najbardziej prestiżowe?
– Sędziowałem kilka razy na stadionie Legii, ale szczególną atmosferę miały jej pojedynki z Widzewem. Rywalizacja tych klubów ma bogatą historię i czasem to było można odczuć również na boisku.
– Co uważasz za swój największy sukces?
– To, że moja przygoda z sędziowaniem na najwyższym poziomie krajowym trwała tak długo, że "dojechałem do mety" na własnych warunkach, że miałem okazję sędziować w Ekstraklasie mecz pożegnalny. Ostatni mecz w tej lidze sędziowałem w grudniu roku, w którym skończyłem 50 lat. Zgodnie z zasadami dłużej już sędziować na tym poziomie nie można. Zdrowie pomogło mi skończyć karierę tak jak zawsze chciałem. To sukces, bo historia pokazuje, że nie wszyscy sędziowie mieli taką możliwość. W przeszłości bywało z tym bardzo różnie.
– Zastanawiam się, ilu w przeszłości było sędziów, którzy "gwizdali" w Ekstraklasie mając ponad 50 lat, tak jak ty.
– W ostatnich latach był tylko Mariusz Złotek.
– Tak, ostatni mecz sędziował mając już 51 lat i prawie pięć miesięcy. Później nie można było poprawić jego wyniku, bo zgodnie z aktualnymi zasadami karierę trzeba zakończyć najpóźniej z końcem roku, w którym ukończyło się 50 lat. Zmieniając już wątek: czy mogłeś osiągnąć więcej?
– Być może. Zawsze mogło być lepiej, ale również mogło być gorzej. Teraz pora na kolejne wyzwania.
– Co zamierzasz robić dalej?
– Jak mnie po tym artykule nie wywalą?… – Sebastian Jarzębak zaczął się śmiać.
– Nie sądzę, żeby ktoś mógł wpaść na taki pomysł. Nikogo nie krytykujesz, nikogo nie atakujesz. To jest bardzo osobisty wywiad, mówisz o swoich odczuciach i wspomnieniach sprzed wielu lat. Masz prawo powiedzieć jak było naprawdę, tym bardziej że przez lata sędziowania pokornie to wszystko przyjmowałeś. To co zamierzasz robić dalej?
– Chciałbym jeszcze popracować jako sędzia VAR w meczach Ekstraklasy, I ligi i w Pucharze Polski. Fizyczność jest bardzo ważna i nie zamierzam z tego rezygnować. Będę nadal normalnie trenować, tak jak dotychczas, i zamierzam sędziować jako główny mecze naszej regionalnej I ligi Śląska [czyli czwartej ligi – wyjaśnienie autora]. To jest taka nasza śląska liga mistrzów. To może być całkiem przyjemne uzupełnienie pracy w roli sędziego VAR. Poza tym mam tyle doświadczenia, że mógłbym dzielić się nim z innymi sędziami. Już teraz szkolę sędziów, a w przyszłości zamierzam być obserwatorem oceniającym pracę arbitrów.
– Sędzią VAR możesz być tylko przez dwa lata od twojego ostatniego meczu, czyli w praktyce tylko do końca roku 2026. Czy podobają ci się limity wiekowe dla sędziów, które obowiązują w Polsce?
– Patrząc przez pryzmat czasów minionych, kiedy sędziowie mogli pracować do ukończenia 48 lat, a potem do ukończenia 45 lat, to ten limit 50 lat dla sędziów boiskowych i 52 lat dla sędziów VAR to już i tak jest sporo. Oczywiście... Jestem nadal przygotowany fizycznie tak dobrze, że dalej mógłbym sędziować mecze na najwyższym szczeblu, mógłbym podołać tym obciążeniom, ale nie mam z tym problemu, że to się już skończyło. Taka jest kolej rzeczy, trzeba dać szansę innym.
– Co zmieniłbyś w "Przepisach gry" lub ich interpretacjach, gdyby to zależało tylko od ciebie?
– Mimo że mamy system VAR, nadal zdarzają się różne wymuszenia przez zawodników, symulacje, tak zwane padolino. Uważam, że za takie zachowania piłkarze powinni być karani systemowo, bo to nie ma nic wspólnego z piłką nożną. Bez względu na to, czy sędzia to widział i ocenił, czy VAR interweniował, po prostu takie postępowanie należy karać i eliminować. Jeżeli umknie to sędziom, symulant powinien być karany po meczu na podstawie powtórek wideo przez upoważniony do tego podmiot. Symulacje szkodzą wszystkim i nie ma powodu nie do usunięcia, żeby tak często uchodziły bezkarnie. To nie jest tylko moja opinia, to razi wiele osób, również wielu sędziów.
Podoba mi się również pomysł, żeby spalony mógł być dopiero wtedy, gdy napastnik jest bliżej linii bramkowej niż przedostatni zawodnik drużyny broniącej, ale tylko wówczas, gdy linie ich ciał, równoległe do linii bramkowej, nawet się nie stykają. Nikt już nie narzekałby, że napastnik spalił akcję czubkiem nosa czy czubkiem buta.
W ubiegłym roku UEFA głośno podkreśliła, że prawo rozmawiania z sędzią ma tylko kapitan drużyny. To ma duże znaczenie, szczególnie dla młodszych sędziów. Dla nich różnica, czy dyskutantów lub protestujących jest kilku albo kilkunastu, czy tylko jeden kapitan albo może dwóch kapitanów, to jest coś, co całkowicie zmienia poziom trudności meczu. Warto, żebyśmy jako sędziowie nadal tego pilnowali.
– Lata temu ty i pewien mało wówczas znany sędzia byliście kandydatami do udziału w kursie UEFA CORE 1 dla potencjalnych sędziów międzynarodowych. Ostatecznie PZPN postawił na tego drugiego, nazywał się Szymon Marciniak.
– Po latach chyba nikt rozsądny nie powinien mieć wątpliwości, że bardzo dobrze się stało, że wtedy do Szwajcarii poleciał Szymon. To był samolot ewidentnie dla niego.
– Byłeś blisko… Jakiś czas później błąd w roli początkującego sędziego bramkowego zaszkodził ci w rozwijającej się karierze sędziego głównego.
– Taka kolej rzeczy. Cieszę się z tego, co mnie spotkało, a nie martwię tym, co mnie ominęło.
– Pechowy mecz Wisła – Legia odbył się 13 kwietnia 2013 roku. Na zgrupowaniach w Turcji byłeś 13 razy. Lukasowi Podolskiemu pokazałeś żółtą kartkę w 13. meczu turnieju. Czy jesteś przesądny?
– Dopiero w czasie tej rozmowy zwróciłem uwagę na ten zbieg okoliczności. Nie, nigdy nie byłem przesądny, nadal nie jestem. Miałem też pozytywne, wręcz szczęśliwe przeżycia związane z liczbą 13. W szkole średniej nauczyciel zapytał mnie, czy wierzę, że liczba 13 jest feralna. Gdy odpowiedziałem, że nie wierzę, zwolnił mnie z odpowiedzi. Nigdy nie przejmowałem się tak zwanymi pechowymi liczbami. Jeśli już, to szukałem szczęśliwych.
Czytaj też:
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.